Podstawowym elementem procesu porozumiewania się jest dialog. Dialog towarzyszy aktywności twórczej i kulturze. Współcześnie, w życiu społecznym, oprócz przedwyborczych prób „przemawiania do ludu wszystkowiedzących politykierów”, nie spotykamy na co dzień zachowań dialogujących.
Coraz ciężej we współczesnych kontaktach międzyludzkich o prawdziwą rozmowę i wymianę myśli. Bo powszednia rozmowa z przełożonym najczęściej polega na pokornym wysłuchaniu przez podwładnego „złotych myśli pryncypała”. Oczekiwaną od szefa postawą jest całkowita akceptacja przedstawionych przez niego myśli i poglądów. Na próby przedstawienia swego stanowiska najczęściej nie ma czasu. No chyba, że zwierzchnik potrzebuje bardzo pilnie nowego pomysłu w „przedstawionym problemie”, który uratowałby jego pozycję. Wtedy zaś prawa autorskie naszego pomysłu musiałby automatycznie zostać przekazane szefowi. W innych przypadkach, tę rozmowę najczęściej przerywa pilny telefon lub konieczność skontaktowania się szefa z klientem. Zdarzały się w moim życiu przypadki, że przełożeni starali się wysłuchać mnie do końca. Czynili to jednak nie z potrzeby załatwienia przedstawianego problemu, a z konieczności wyciszenia narastającego we mnie buntu. Zdarzają się też okresy w życiu naszej lokalnej społeczności, że przedstawiciele „władzy” sami próbują rozpoczynać dialog. Rozmowę, która oprócz „bicia przedwyborczej piany” niczego nie wnosi do rozwiązywania problemów codzienności. Wiedząc o tym w trakcie tej rozmowy stawałem się coraz bardziej bezsilny. Czasem ripostowałem, przerywając ten potok słów bez pokrycia. Nie mogłem niczego innego uczynić, chociaż ciśnienie krwi rosło, a pięści same zaciskały się, przygotowując się do ręcznej riposty. Ale zasady współżycia społecznego nakazywały mi przyjmować taką beznadziejną i nijaką postawę. Najczęściej jednak, przedstawiając problemy z kręgu kultury samorządowej zauważałem jeszcze inne, jakże ważne zjawisko, które było jakby praprzyczyną przedstawionych postaw decydentów. Z ich punktu widzenia wypowiadane przeze mnie kwestie nie były w ogóle zrozumiałe. Mówiąc językiem wynikającym z posiadanej wiedzy i wykształcenia nie byłem zrozumiałym wśród rozmówców. Chciałem przedstawić rozwiązania tychże w sposób opisywany w wielu podręcznikach, tak by nasze działania służyły lokalnej społeczności, a nie jedynie prominentnym decydentom. I co najważniejsze przy o wiele mniejszych kosztach ich realizacji. W każdym zawodzie są zakresy wiedzy pozwalające w sposób merytoryczny realizować działania. Najczęściej jednak dominuje wiedza potoczna decydentów i ich polityczne interesy. Problemy rozwoju sfery „kultury samorządowej” pozostają dalej poza polem widzenia zarówno samego społeczeństwa jak i ich wybranych reprezentantów. Dobrze przecież żyć w niewiedzy bez wygenerowanych z profesjonalnego podejścia do problemu, dodatkowych problemów i wydatków. W podejmowanych rozmowach wszelkie próby przybliżania istniejących, ale nie uświadomionych problemów spełzały na niczym. Doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że tak naprawdę moja aktywność w tym zakresie jest zbędna. Tylko do dziś nurtuje mnie pytanie. Jak to jest, że w rozmowie z młodymi, wykształconymi, nie koniecznie w zakresie „kultury samorządowej” - ludźmi, znajduję wspólny język. Mogę godzinami rozmawiać o problemach, próbując je, przynajmniej w teorii, rozwiązywać. To jest dla mnie ogromnie mobilizujące. To ci młodzi mieszkańcy miasta będą w stanie podjąć próby zmian. Szkoda, że mnie przyjdzie się w najlepszym przypadku, przyglądać się z boku. Spróbujmy jednak zastanowić się dlaczego więc w tzw. rozmowach ze zwierzchnikami nie udaje się mi choćby jednego problemu przedyskutować? Spróbuję sobie samemu odpowiedzieć jakie to przyczyny kształtują omawiane postawy:
- przyzwyczajenia z poprzednich okresów do sprawowania władzy mniej lub bardziej absolutnej,
- duża część sprawujących władzę jest z zawodu nauczycielami i ich dominowanie nad uczniami skłania również do stosowania takich postaw w procesie sprawowania władzy, w kontaktach z dorosłymi wyborcami,
- niechęć do słuchania podwładnych, a tym bardziej przyznawania im racji lub też choćby bezinteresownie skupianiu się na podrzędnych, zdaniem szefa, problemach.
Ważnymi elementami kontaktów międzyludzkich jest dialog, o którym ks. prof. Józef Tischner tak mówi: „Pierwszym warunkiem dialogu jest zdolność do „wczuwania się” z punktu widzenia drugiego. A nie chodzi tylko o współczucie, lecz o coś jeszcze – o uznanie, że drugi ze swego punktu widzenia zawsze mają trochę racji. [...]. W pierwszym słowie dialogu kryje się wyzwanie: „z pewnością masz trochę racji”. Z tym idzie w parze drugie, nie mniej ważne: „z pewnością ja nie całkiem mam rację”. Wyznaniami tymi obie strony wznoszą się jakby ponad siebie, dążąc ku wspólnocie [...] widzenia na sprawy i rzeczy. Podejmując dialog, jestem tym samym gotów osobistą prawdę drugiego uczynić częścią mojej prawdy o nim, a prawdę o sobie uczynić częścią jego prawdy1).” Czy jednak potrafimy w taki sposób postrzegać problem dialogu? Wątpię, ale i mam nadzieję. Szczególnie w stosunku do najmłodszych.
1. Tischner J.: Etyka solidarności oraz Homo Sowieticus. Kraków 1992, s.20.
|