Od lat jesteśmy przyzwyczajeni do wybiórczego traktowania informacji z klubu i o klubie „śrubka”. Jedynie informacje, które obezwładniają nas swoją atrakcyjnością mają szanse na upublicznienie. Są też inne kryteria dokonywania wyboru informacji. Do decyzji tych skłaniają niektórych redaktorów czy wydawców osobiste koneksje i układy interesów. Dzieje się to oczywiście ze szkodą dla potencjalnych uczestników proponowanych działań. A może jest to postawa ochrony mieszkańców przed "niejasnymi" ofertami klubu. Taka prewencyjna dbałość o wizerunek klubu. Po co ma promować coś, co nie do końca jest zrozumiałe dla samych mocodawców. Może przecież sama propozycja wywołać agresję uczestników ? Ale powróćmy do początku.
Przed wielu laty funkcjonowała wszechpotężna cenzura i z jej przejawiamy spotykałem się na każdym kroku. Przypominam sobie pierwszy mój kontakt z instytucją cenzury w latach 70- tych ubiegłego wieku. Funkcję lokalnego cenzora spełniał kierownik wydziału oświaty, kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Żywcu. Chciałem wydrukować afisze ogólne o działalności, wtedy „Klubu Robotniczego Fabryki Śrub” mówiące ogólnie o wystawach, kursach tańca. Długo przekonywałem, że wydrukowanie tych informacji nie naruszy ówczesnego porządku publicznego. Kierownik wydziału, Tadeusz T. był przez długi okres czasu nieugięty. Prawdopodobnie w wyniku mojej nieustępliwości i po konsultacjach ze zwierzchnościami, przyłożono na wniosek odpowiednią pieczęć, gdzie zawarto informację o wyrażeniu zgody na wielkość nakładu i format ogłoszenia. Byłem naiwnym myśląc, ze to koniec moich starań. W chwili złożenia zamówienia w jedynej w Żywcu Drukarni Akcydensowej spotkałem się z kolejnym oporem podważającym sens mojego zamówienia. I znowu po pewnym czasie, prawdopodobnie poświęconym na kolejne konsultacje z kolejnymi zwierzchnikami, przystąpiono do drukowania tychże afiszów. Kolejne zamówienia zarówno u cenzora jak i w drukarni przyjmowane były z nieco większym spokojem. Najważniejszym problemem tychże „nadzorców” był zdumiewający fakt drukowania afiszów przez jakiś tam podrzędny klub zakładowy. Po co zapraszać ludzi do klubu. Oni i tak tam przychodzili na kolejne akademie okolicznościowe zwabiani premiami i nagrodami finansowymi wręczanymi w trakcie tychże uroczystości. A potem do późnej nocy trwała libacja alkoholowa dla najbardziej zasłużonych, którzy „stawiając” kolejne „półlitrówki” rewanżowali się za przychylność władzy. W tym mechanizmie promocji afisze były zbędne. Osobnym problemem było cenzurowanie prezentacji scenicznych opartych o tekst. Pierwsza nasza prezentacja jakoś dziwnym trafem przemknęła przez sito cenzorskie. Być może dlatego, że premiera tego widowiska nastąpiła na kolejnej akademii, kolejnej rocznicy rewolucji październikowej. Widowisko to prezentowane były przez młody teatr klubu prowadzony przez profesjonalnego aktora i reżysera – Zbigniewa Korneckiego. Nie byłoby w tym wydarzeniu nic ciekawego, bo i tematyka widowiska „bardzo słuszna”, gdyby nie fakt, iż 70% tekstu pan Zbigniew zaczerpnął z twórczości podówczas zakazanej, rosyjskiego autora, trockisty, żyda, oficera politycznego – Izaaka Babla. Teksty te odnaleźliśmy w księgozbiorze biblioteki zakładowej, która wcale nie przejmowała się zabiegami cenzorskimi w postaci biuletynów książki wycofanej. I to właśnie widowisko zdobyło główną nagrodę w konkursie teatrów społeczno-politycznych związku zawodowego metalowców w Polsce. Cóż za chichot historii zza teatralnych dekoracji. Później nie było już tak łatwo. Specjalne biuro cenzorskie zaczęło funkcjonować w Bielsku Białej w ramach nowopowstałego województwa bielskiego. Kolejne dwa spektakle kabaretowe uzyskały zgodę na ich prezentację. Przedłożone teksty trzeciego spektaklu spotkały się z totalną krytyką i do dnia dzisiejszego nie ujrzały światła dziennego. Po kilku latach spotkałem się osobiście z cenzorem, który nie dopuścił tekstów widowiska do realizacji. Był gościem Żywca w trakcie kolejnego Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Sam nawiązał rozmowę przyznając się do zatrzymania tekstu. Próbował kontynuować rozmowę, której pomimo usilnych jego zabiegów nie podjąłem. Obecność cenzora na ludowych prezentacjach zespołów regionalnych było dowodem na osiągnięcie kolejnego progu polskiej paranoi. Bo jak można ocenzurować ludowe teksty. Ano widocznie było można. Były przynajmniej próby takiego działania. Wcześniej wspomniane dwa pierwsze spektakle kabaretu „Drabina”, pomimo dopuszczenia ich do publicznej prezentacji za każdą niemal prezentacją budziły demony miejscowej „elity politycznej” próbujące zatrzymać kolejne spektakle choćby poprzez systematyczne groźby zwolnienia mnie z pracy. Bo w tekstach za każdym razem odnajdywano konteksty groźne dla lokalnych polityków. Jeszcze raz udało się ominąć cenzurę w publicznej prezentacji dnia młodości z „Nową wsią”. Była to impreza w założeniach polityczna a za jej kształt „głowę” położył sam redaktor naczelny tego pisemka dla młodzieży wiejskiej. Zapewne po jej zakończeniu żałował tej decyzji, gdyż już nigdy nie spotkałem się z redaktorem, Kazimierzem D. Wspomnę jeszcze jedną próbę mojej aktywności prezenterskiej, które zderzyły sie z lokalną autocenzurą. Był to okazjonalny przegląd grup młodzieży maszerującej ze szkół średnich pod hasłem przeglądu piosenki żołnierskiej. Idea wydała mi się na tyle bezsensowna, że w momencie, kiedy zauważyłem kolejną grupę – klasę maszerującą i śpiewającą kolejną piosenkę z repertuaru kołobrzeskiego festiwalu piosenki żołnierskiej, postanowiłem fakt ten skomentować w swoiście pojętej narracji. Dziewczyny ubrały na głowy czapki wykonane z gazet, takie stożki. Widok ten skomentowałem propozycją zmiany wyposażenia polskiej, ludowej armii. Zamiast hełmów – gazetowe czapki. I wtedy niemal natychmiast usunięto mnie z tej imprezy po interwencji głównego organizatora, ówczesnego dyrektora szkół ekonomicznych, Hieronima W., Tłumacząc mi niepoważne traktowanie przeze mnie tak poważnej działalności polskiej armii, jaką była piosenka żołnierska. Stan wojenny, to czas totalnego ubezwłasnowolnienia. Ale pod jego koniec, udawało nam się walczyć z niemocą miejskiego rozlepiacza afiszów. Były to sobotnie – nocne wypady 2 – 3 osobowych grup z afiszami i klejem „na miasto”. Dwie godziny potrzeba było, aby miejskie tablice ogłoszeń, na których oficjalnie nie można było uzyskać zgody na wylepienie chociażby jednego afisza, były całkowicie zalepione afiszami klubu. Komplet 12 telegramów ze zróżnicowaną treścią odpowiadającą ofercie programowej klubu pozwolił na totalne zalepienie powierzchni tablicy. I oto niedzielnym rankiem mieszkańcy Żywca udający się na niedzielne nabożeństwa mogli w sposób całościowy zapoznać się z propozycjami klubu. Było dużo pretensji i „szumu”, ale po kilku naszych prezentacjach zezwolono na odpłatne wywieszanie afiszów. W dobie przemian ustrojowych obowiązki rozlepiacza przejął Janusz K. nie zweryfikowany funkcjonariusz SB. Zarejestrował swą działalność jako podmiot gospodarczy. I znowu o losie afiszów decydowały inne pozamerytoryczne argumenty. Najwięcej afiszów lądowało w piecu samego rozlepiacza, czym się niejednokrotnie chwalił. Ot swoiście pojęta cenzura. W tym przypadku nie pomagały jakiekolwiek interwencje. Pan rozlepiacz był firmą, która miała monopol na rozlepianie afiszów i nie podlegała żadnym miejscowym władzom. Tak więc płaciliśmy za nadzieje rozlepiania a i tak afisze klubu najczęściej lądowały w piecu. Kolejny rozdział związany z kłopotami w rozlepianiu afiszów to czas funkcjonowania Klubu „śrubka” w strukturach Zespołu Zamkowo-Parkowego. Nie było mowy o pokrywaniu kosztów wylepiania afiszów przez instytucję zwierzchnią. Po rozmowach z ówcześnie urzędującym Burmistrzem Żywca, Januszem K. i negocjacjami z prezesem Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych, Wiesławem A. udało się przekonać do wywieszania afiszów klubu poza decyzjami dyrektora starego zamku, Jana G. Śmiesznym dziś jest ówczesny sposób realizacji prostego działania, które powinien wykonywać zespół zamkowo – parkowy. Jednakże funkcjonujące koterie, niechęć członków Zarządu Miasta, szczególnie Zdzisława S., Tadeusza P., nie pozwalały podjąć wprost decyzji przez burmistrza. Trzeba było tak skomplikowanych uzgodnień. Obecna sytuacja niemal z uporczywością historycznego cenzora powtarza się współcześnie. Wiele sytuacji wręcz daje do zrozumienia, że kiedyś i teraz o kształcie informacji w kulturze decydują dość pokrętne decyzje i samowola osób, które powołane są jedynie do prostych działań – wywieszania afiszów. Aktywność w postaci negatywnej selekcji przejawia się np. w ograniczaniu ilości wywieszanych egzemplarzy uzasadniając ograniczoną powierzchnią tablic ogłoszeń, a to zapominając o wywieszeniu innych afiszów. Tamtą, historyczną i współczesną sytuację łączy jakby "wspólny mianownik" instytucjonalnej niechęci wobec mnie. Spostrzeżeniom mym towarzyszy dziwny niepokój o źródło inspiracji tychże zaniechań. Współczesnie nie znam miejsca utylizacji nadmiaru papierowego bagażu afiszów. Kiedyś to był piec kuchenny. A teraz ? I tak to toczy się życie miejscowych cenzorów prowincjonalnego miasteczka.
(Włodzimierz Zwierzyna)
|