środa: 07.06.2023 imieniny: Ariadny, Jarosława, Roberta   
eKartki:
ostatnio dodana
najpopularniejsza

Zasłyszane:
„Nagi wyszedłem z łona matki i nago tam wrócę.
Pan dał, Pan wziął. Niech będzie imię Pańskie błogosławione”.
Księga Hioba (1, 20-21)




O nas
Historia klubu
Było, nie minęło?
Ludzie
Kontakt
Aktualności
Nowości na stronie
Aerobik
Filmy
Galeria Pod śrubką
Koło modelarskie
SFOR
Szkółka szachowa
Teatr
Taniec
Wakacje ze śrubką
Warsztaty
Bajkowe Spotkania Teatralne
Festiwal Nauki i Sztuki
Cztery Pory Roku
Konkurs Modeli "śrubka"
Szachy w Galerii
Lasek
Konferencje Naukowe
Katowice Dzieciom
Ponad Granicami
Dzieci - dzieciom
Plener malarski
Inne
Twórcy
Biblioteka
Kawiarenka internetowa
Artykuły
Zaprosili nas
Kontr(a)wersje
Sporysz
Regionalia
Tam byliśmy
Prowincja
AKF NAKRĘTKA
Radio internetowe VIS
Kółko Cnót Wszelakich
Remont Klubu
eKartki









Po godzinach    Artykuły Artykuły
Palenie ostatniej(?) czarownicy Żywca
i placki ziemniaczane dla sekretarza....

Kiedy przypominam sobie sytuację towarzyszącą tytułowi, jawi się mi przed oczyma grupa ludzi niepokornych, ale jakby powiedzieli współcześni – „nieźle zakręconych”. Zaczynam jednak od początku. Jak to od wielu lat w Żywcu bywa, w sytuacjach, kiedy miejscowi notable mieli kłopoty z pomysłami, w sytuacji, gdy witano kogoś "z zewnątrz" zwracali się do mego pracodawcy – dyrekcji Fabryki Śrub o oddelegowanie mnie do konkretnego działania. Działania na rzecz młodzieży, ale jak to w Żywcu do dziś bywa, bez środków finansowych.
Tym razem z dość karkołomną, jak na miejscowe zwyczaje, propozycją zorganizowania dnia młodości z Nową Wsią (ówczesny tygodnik Związku Młodzieży Wiejskiej). Celem tego działania była promocja tego czasopisma wśród młodzieży miasta i regionu. Była przychylność władz, był, jak to owe władze nazywały – temat. Brakowało pomysłu i wykonawców. Po wcześniejszych doświadczeniach z młodzieżą działającą w Klubie (kanbaret "Drabina", młodzieżowa rada miasta), z dość dużą rezerwą potraktowano nas. Tym bardziej, że zapowiedziano wprost: można zrobić dowolną imprezę, ale bez nakładów finansowych. Nawiasem mówiąc trening ten i współcześnie powtarzam wielokrotnie. Możesz sobie działać, ale pieniędzy na te działania nie dostaniesz lub dostaniesz w bardzo ograniczonym zakresie. Postanowiłem wykorzystać istniejące zasoby ludzkie i naszą wspólną fantazję. Dopingiem dla nas była potencjalna, kilkutysięczna grupa młodzieży z Żywca i okolicy. W Klubie „śrubka” (Klubie Robotniczym) wcześniej przestał funkcjonować kabaret DRABINA. Rozeszli się jego aktorzy. Jako, że życie nie znosi pustki, młodzi mężczyźni utworzyli quasi kabaret sytuacyjny. Był w tym składzie kierownik w płaszczu ortalionowym (super hit ówczesnej mody) i berecikiem z „antenką”, byli też młodzi robotnicy w podartych ubraniach roboczych (wówczas nazywanych „ferszalunkami”). Byli nimi, jak sobie przypominam: Rysiek Cz., Wiesław B., Jan K. i Kazimierz B. Ci młodzi ludzie parodiujący sytuacje z życia wzięte byli głównymi odtwórcami na scenie. Scena ustawiona na żywieckim rynku (ta sama stawiana do dzisiaj na rynku na różne okazje). Cały czas miała trwać zabawa przy muzyce mechanicznej – ówczesna odmiana współczesnej dyskoteki. Urządzenia wzmacniające zainstalowane zostały w szaro-niebieskiej mikrobusie „nysa” do złudzenia przypominającej późniejsze wozy milicyjne, zwane „dyskotekami”. W przerwach między odcinkami muzycznymi mieliśmy zabawiać publiczność dialogami „na żywo” (i bez cenzury). W czasie, kiedy młodzież na całej płycie rynku tańczyła, robotnicy z kierownikiem pochłonięci byli obieraniem ziemniaków, które przetarte na ręcznej tarce do ziemniaków stanowiły doskonały materiał na placki ziemniaczane. Na estradzie zainstalowaliśmy piec gazowy z butlą propan-butan. Uruchomiliśmy palniki i zaraz robotnicy rozpoczęli pieczenie placków ziemniaczanych. Jak przystało na dobrze wychowanych, pierwsze placki wręczone zostały przyglądającym się z boku, pełnymi obaw dostojnikami władzy politycznej Żywca – I sekretarzowi PZPR Stanisławowi K. i dyrektorowi Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej, późniejszemu posłowi i senatorowi Władysławowi B. Młodzież z wielkim entuzjazmem przyjęła ten gest poczęstunku władz. Sama głodna i trzeźwa podzieliła się z miejskimi decydentami. Trzeźwość w ówczesnym czasie była bardzo łatwa do utrzymania, gdyż wprowadzenie prohibicji w mieście na okres trwania imprezy była znanym sposobem utrzymania porządku. A należy uzmysłowić sobie dodatkowo, że w całym ówczesnym mieście Żywcu było łącznie około 10 restauracji i barów serwujących alkohol. No może 15. W czasie kolejnych przerw robotnicy piekący kolejne placki tym razem na oczach kilkutysięcznej grupy młodych ludzi sami raczyli się nimi. Były też próby uruchomienia telewizora podłączonego do zasilania elektrycznego, ale bez odpowiedniej i „słusznej” anteny. Była też kolejna próba robotników na estradzie, tym razem połączenia się drogą telefoniczną, z tym, że sam aparat telefoniczny koloru czarnego z okrągłą tarczą, nie był podłączony do żadnej sieci. I jeszcze kolejna próba, to rozpalenie na specjalnie przygotowanym, stalowym, dużych rozmiarów palenisku, ogniska bez pomocy zapałek lub innego źródła ognia. Młodzież przez dłuższy okres mocno dmuchała w kierunku paleniska pełnego drewna. Ale nic z tego nie „wyszło”. Nie było ognia. A tak staraliśmy się zrealizować apel władz politycznych Polski o rozpalanie ognisk rodzinnych. U nas pozostała ciemność i ziąb. Był jednak moment, w którym oczy wszystkich uczestników zwróciły się w kierunku przygotowanego przez Krzysztofa P. stosu ofiarnego, zbudowanego z listew nielegalnie wyniesionych z żywieckiego tartaku. Na szczycie owej budowli posadowiony został manekin nagiej kobiety w równie nie do końca legalnie pozyskany z domu handlowego "centrum". Był zmierzch. W tle stosu majaczyła kamienna dzwonnica. I oto na raz rynek rozświetlił płomień. Symboliczny ogień trawiący ostatnią czarownicę Żywca. Jak nam się wydawało, był to ostatni czas pożegnania się z tym zwyczajem związanym ponoć przynajmniej mentalnie z Żywcem. Nic bardziej złudnego. I dziś należałoby ponowić tę próbę. A niektórzy znaleźliby i wśród mieszkańców i żywą postać czarownicy. Ale dość żartów. Na koniec tej imprezy, chcąc wyciszyć emocja uczestników, rozdaliśmy wśród nich białą kredę szkolną i zaprosiliśmy wszystkich do tworzenia na asfaltowych jezdniach wokół płyty rynku. Impreza dobiegła końca. Nie skończyła się jednak dla mnie. Reperkusje po karmieniu władzy jeszcze przez kilka miesięcy wpływały na opinie władzy o naszym Klubie. Ale żeby nie ulegać w tym miejscu zbytniemu optymizmowi oberwało się i nam z ambony żywieckiej parafii. Bo oto kreda z rysunków na jezdni nie była usunięta przez służby miejskie. Nocą nie padał deszcz. Wierni udający się na niedzielne msze święte, kroczący również i jezdniami, wnieśli na podeszwach ową kredę na posadzkę kościoła. Przeżyłem podwójne emocje. Redaktor naczelny „Nowej Wsi” wyjechał z Żywca bez słowa pożegnania, nam się ostała kolejna groźna reprymenda władzy. Ot tak – jak zwykle i  do dzisiaj.


Włodzimierz Zwierzyna


<<  <  84/144  >  >>

  ostatnia aktualizacja: 22.05.2023 21:13:57 Copyright ©2003-2006 Stowarzyszenie Kulturalne "prowincja"