środa: 07.06.2023 imieniny: Ariadny, Jarosława, Roberta   
eKartki:
ostatnio dodana
najpopularniejsza

Zasłyszane:
„Nagi wyszedłem z łona matki i nago tam wrócę.
Pan dał, Pan wziął. Niech będzie imię Pańskie błogosławione”.
Księga Hioba (1, 20-21)




O nas
Historia klubu
Było, nie minęło?
Ludzie
Kontakt
Aktualności
Nowości na stronie
Aerobik
Filmy
Galeria Pod śrubką
Koło modelarskie
SFOR
Szkółka szachowa
Teatr
Taniec
Wakacje ze śrubką
Warsztaty
Bajkowe Spotkania Teatralne
Festiwal Nauki i Sztuki
Cztery Pory Roku
Konkurs Modeli "śrubka"
Szachy w Galerii
Lasek
Konferencje Naukowe
Katowice Dzieciom
Ponad Granicami
Dzieci - dzieciom
Plener malarski
Inne
Twórcy
Biblioteka
Kawiarenka internetowa
Artykuły
Zaprosili nas
Kontr(a)wersje
Sporysz
Regionalia
Tam byliśmy
Prowincja
AKF NAKRĘTKA
Radio internetowe VIS
Kółko Cnót Wszelakich
Remont Klubu
eKartki









Po godzinach    Artykuły Artykuły
ZORAN
Paciorek nie z tego różańca.

Żył krótko, ale intensywnie. Krzysztof P. człowiek odważny, wręcz prowokatorski. Podówczas trzeba było być odważnym lub zupełnie beztroskim. Od młodych lat, ciągle w biegu, poszukiwał samego siebie. W dzieciństwie wychowywała go ciotka, pani naczelnik Urzędu Pocztowego nr 3 w Żywcu, (czyli w Sporyszu). Pani ta w wieku podeszłym zamierzała wychować Krzysztofa wg prowincjonalnych wzorców ocierających się o kręgi klerykalne. Dla Krzyśka P. stan ten był wręcz nieznośny. On, wolny człowiek nie mógł zaakceptować ograniczeń wynikających z otaczających go wzorców. Wolność przedkładał nad bytowanie.

Ukochana ciocia ujmując mu codzienny przydział żywności, stosowała metodę tresury wychowawczej zawartej w stosowaniu „kija i marchewki”. A że metoda ta była skuteczna jedynie w jedną stronę, Krzysztof P. ciągle był głodny. W Klubie często wypijał fundowaną herbatę i zjadał paczkę herbatników „petit beure”. To mu wystarczało do dnia następnego. Kolejny z przeżytych dni był dniem odkrywania rzeczywistości. Z czwartej klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Żywcu został usunięty. Nie pomogła zdobyta wtenczas nagroda w ogólnopolskim konkursie na sztukę teatralną o tematyce młodzieżowej, ogłoszonym przez warszawski miesięcznik „Teatr”. Nie przystawał do lokalne rzeczywistości wtedy. Później było jeszcze ciekawiej. Świat stał dla niego otworem, choć ograniczony obowiązującymi doktrynami. Ale wolności szukał w ambasadzie Stanów Zjednoczonych i dla równowagi ideologicznej w ambasadzie Chińskiej Republiki Socjalistycznej. Był to czas rewolucji kulturalnej w Chinach. Zafascynowany tamtymi przemianami nosił w kieszeni na sercu czerwoną książeczkę Mao. Pełna schizofrenia. Ale bliska otaczającej go rzeczywistości.
Krzysztof P. przez krótki czas prowadził w Klubie zajęcia plastyczne dla dzieci. Były to spotkania dzieci z rodzin, które współcześnie określa się jako defaworyzowane. Dzieci z „marginesu społecznego” Sporysza. Mieszkańcy „starej kolonii”. W klubie odnajdywały spokój i pana Krzysztofa P., który w pełni identyfikował się z ich pozycją społeczną. Też był niechcianym dzieckiem. Dni spotkań były niemal „święte” – wtorek i czwartek w godzinach od 14.00 do 17.00. W czasie zajęć nie tylko rysowali czy malowali, ale opowiadali o swoich przeżyciach. Marzyli o swym przyszłym, lepszym  losie. Tak niechętnie wracali z tych zajęć do domu w którym odnajdywali najczęściej pijanych rodziców, albo puste mieszkanie. Dlatego z radością wracali na kolejne spotkanie z panem Krzyśkiem.
Był to czas drugiej połowy lat siedemdziesiątych określanych współcześnie jako "epoka Gierka". W Klubie często organizowano różnorodne konferencje polityczne pracowników Fabryki Śrub. Pech chciał, że jednego razu termin zabrania Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej nałożył się na dzień i porę zaplanowanych zajęć plastycznych dla dzieci. Wzburzone dzieci faktem zawłaszczenia "ich Klubu" przez obcych i nieznajomych wzburzył dzieci. Jedna z odważnych dziewczynek nazwała uczestników tego zebrania „dziećmi szatana”. Nosili czerwone krawaty. Zaintrygowany takim nazwaniem młodzieżowej grupy politycznej, Krzysztof P. zapytał skąd dzieci wymyśliły właśnie takie określenie. - Proszę pana, tak nazywa tych ludzi w czerwonych krawatach nasz ksiądz, z naszej parafii w Sporyszu. Krzysztof P., wykorzystując zaistniałą sytuację zapytał wzburzone dzieci, czy zechciałyby poznać szefa tej grupy, ich „Belzebuba”. W odpowiedzi usłyszał okrzyk pełnej aprobaty. Umówili się na wtorek następnego tygodnia w Żywcu na Rynku.
We wtorek całą grupą przybyli do siedziby Zarządu Miejskiego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej - współcześnie budynek Sądu Rejonowego w Żywcu. Prze uchylone drzwi w drugim, dużym jak na dziecięce wyobrażenia pokoju, za równie dużym biurkiem siedział młody mężczyzna. Krzysztof P. jednym, zdecydowanym ruchem wskazał na niego wymawiając jedynie: „to on”. Nagle, bez żadnego zapytania o przyzwolenie dzieci jednym susem pokonały długość pokoju. Usiadły na kolanach przewodniczącego Zenona J. i zaczęły dotykać jego czoła. Zapytane przez Krzysztofa odpowiedziały niemal chórem. Szukamy rogów.
Reszta niech pozostanie milczeniem. Kolejne dni mojej pracy stawiały pod znakiem zapytania sens pracy w Klubie i współpracy z Krzysztofem P. Byłem indagowany przez zwierzchników o inspiratorów tej prowokacji. Czyżby nie zauważyli, że dzieci same określiły granice swojego rozsądku? Ostatnio widziałem na jednej z ulic Żywca ówczesnego przewodniczącego Zenona J. Rogi mu do dnia dzisiejszego nie wyrosły.Krzysztof P. nie żyje, a dzieci z kółka plastycznego są już dorosłymi ludźmi pozostającymi w dalszym ciągu w swym kręgu kulturowym z czasów dzieciństwa, marginesu społecznego. Chociaż nie wszyscy. Są i tacy, którzy założyli rodziny, wybudowali domy, są już dziadkami. Życie przyniosło swe rozstrzygnięcia bez względu na polityczne zawirowania. I w tej sytuacji mogę być choć trochę zadowolony.


Włodzimierz Zwierzyna


<<  <  82/144  >  >>

  ostatnia aktualizacja: 22.05.2023 21:13:57 Copyright ©2003-2006 Stowarzyszenie Kulturalne "prowincja"