Ciągle dopędzają mnie sytuacje, które przekonują do powszechnie panującego stwierdzenia, że aby być aktywnym i zauważonym w Żywcu trzeba „mieć za sobą” kogoś z „wysokich półek”. W prezentowanych opiniach czy wręcz postawach, nie można powoływać się na własny rozsądek, własną wrażliwość, własną wiedzę czy też osobiste przemyślenia. Nie można korzystać w żadnym przypadku z własnej wiedzy, samodzielności i osobistej inicjatywy. W świadomości mieszkańców miasta funkcjonuje pogląd, że wszystko, co dzieje się wokół nas musi mieć umocowanie w lokalnych autorytetach czy koteryjnych układach. Oto prowincjonalny determinizm.
W świetle takich opinii, sam obywatel - zdaniem tegoż samego obywatela, nie może skutecznie wystąpić samodzielnie ze swoimi sprawami na głównym forum lokalnej społeczności – sesji Rady Miasta. Według tego sposobu postrzegania rzeczywistości, w Żywcu nie można poważnie traktować autorskich inicjatyw obywatelskich. Każda aktywność zdeterminowana musi być uczestnictwem w panujących układach.
Upowszechnione stereotypy o uzależnieniach funkcjonujących w sieci lokalnych interesów obezwładniają mentalnie najbardziej aktywnych obywateli zdolnych do samodzielnego działania. Jeśli sporadycznie, a nawet przypadkowo pojawią się przesłanki odosobnionych postaw aktywności obywatelskiej w Żywcu, są one od samego początku napiętnowane społecznie. Choćby z powodu obaw o zagrożenie własnej egzystencji czy o społeczne wykluczenie. Każda inicjatywa musi być skonsultowana i przyjęta przez choćby jedną z grup interesu lub lokalnych koterii.
Jeśli zaś, co aktywniejsi uczynią ze swych osobistych przymiotów aktywności - użytek, doznają wykluczenia społecznego i zostaną „umieszczeni” w próżni społecznej czy kulturowej. Przestają funkcjonować w oficjalnych relacjach międzyludzkich. Stają się niedookreślonym bytem. W myśl znanego w poprzednich okresach historycznych hasła, że jeśli „MY” nie dostrzegamy Ciebie i twojej aktywności, to znaczy, że Ciebie po prostu nie ma. Tylko formalno – koteryjna akceptacja działań poszczególnych obywateli legitymizuje taką aktywność. Reszta zdana jest na wykluczenia bądź ośmieszenie. Oto jest przepis na nasze małe, lokalne piekiełko, w którym co bardziej aktywni, wynurzający się z magmy nijakości ściągani są na same dno społecznej rzeczywistości przez współplemieńców.
Uprawiający tak pojętą manipulację społeczną muszą zdawać sobie sprawę, że ośmieszając innych, wyrażają równocześnie wiarę w swoją nieomylność i przekonanie o niezaprzeczalności własnej racji. Instynkty stadne, wciąż w nas silne, sprawiają, że chcemy widzieć innych na wzór i podobieństwo nasze, a nas samych staramy się zazwyczaj dostosowywać do tego, co ogólnie przyjęte. Lękamy się własnej odmienności i nie lubimy jej u bliźnich. Lękamy się również tego, co nowe w rozstrzygnięciach społecznych, co zawiera treść i formę aktywności społeczeństwa obywatelskiego złożonego z równych sobie ludzi.
Zachowania wielu współmieszkańców graniczą często z postawami nietolerancji odnoszącej się do codziennych relacji międzyludzkich. Zjawisko kreowania określonych, negatywnych opinii o drugim człowieku wynika z lęków, jakie wywołuje jego obecność w naszym towarzystwie. Lęki te są wywołane niezrozumieniem postaw i wypowiedzi człowieka „z zewnątrz”, wykraczających często poza zakres pojęciowy słuchaczy. Skoro nie możemy zrozumieć jego postaw, jego wypowiedzi, to bez jakiejkolwiek próby dochodzenia prawdy, stwierdzamy autorytatywnie, – że właśnie to „on” się myli. Bezpieczniejszą dla kreatorów tych opinii, jest postawa unikania bezpośredniej wymiany poglądów stosując zamiennie upowszechniane w plotce informacje o niedostosowaniu społecznym kontrowersyjnego mieszkańca.
Wychowane w atmosferze konieczności ciągłego dostosowywania się do otaczającej rzeczywistości społeczeństwo, nie potrafi samodzielnie przekraczać stworzonych przez siebie barier twórczych, by samodzielnie podejmować wysiłek kreacji nowych postaw i twórczych działań. Nie potrafi również podjąć trudu porozumienia z człowiekiem prezentującym inne poglądy czy sposoby postrzegania rzeczywistości. Wymagałoby to przekroczenia zastanych przyzwyczajeń czy postaw, stawienia własnych postaw wobec wszechogarniających stereotypów. Transgresja jest obca zachowawczym postawom ludzi hołdujących powszechnie i od lat znanego hasła: „mierny, bierny, ale wierny”. Stąd też osoby niepokorne, twórcze, przekraczające bariery, traktowane są jako „obcy”, na równi z innymi, zbędnymi i wyrzuconymi poza nawias „swojskości” mieszkańcami miasta.
Wszelkie dotychczasowe działania w zakresie destrukcji życia społeczno – kulturalnego lokalnej wspólnoty przejawiające się w postawach odrzucenia, stają się niemal podstawowym zadaniem miejscowych grup nacisku. Jak mniemam, jest to metoda eliminowania ze „społecznego obiegu” aktywnych postaw twórczych kreatywnych obywateli. Działanie owo w dłuższym horyzoncie czasowym służy umacnianiu dotychczas osiągniętych pozycji oraz wzajemnych relacji pomiędzy lokalnymi grupami interesu. Stan ten powoduje u wielu ludzi pobudzenie do buntu w różnorodnych formach. Szkoda jednak, że postawy takie są jednostkowe. W braku przyzwolenia na arogancję budzi się nadzieja na unormowanie relacji społecznych w mieście i regionie. Z drugiej strony, można domniemywać, że nadzieje twórców naszej rzeczywistości w zakresie obniżania poziomu aktywności społecznej mieszkańców, będą trwałym zjawiskiem towarzyszącym mechanizmom sprawowania władzy.
Wzmożony motyw wysiłku czerpie się z wiary w wartości, które pragnie się urzeczywistnić. Zestawienie wyidealizowanego obrazu siebie z sobą faktycznym bywa silnym motywem działań. Brak spełnienia tego, na co czekamy, czego pragniemy, nie zawsze uruchamia czyny. Stan niedosytu może prowadzić do rezygnacji, a nawet depresji czy apatii. Takimi nadziejami kierowali się i czynią to do dzisiaj, twórcy mechanizmów społecznych degradujących kulturowo mieszkańców Żywca.
Zjawiskiem występującym w relacjach „twórca – władza” jest konieczność dzielenia się pomysłami ze zwierzchnikami na różnych szczeblach kierowania. Często, w oficjalnych oświadczeniach uzasadniających ten sposób postępowania, wytaczane są dziwne argumenty dotyczące sposobu finansowania działań w kulturze samorządowej: „skoro władza samorządowa finansuje takie działania, to i ona wymaga określonych przez finansującego, zachowań”. W takim sposobie myślenia zawarty jest kardynalny błąd systemowy, gdyż właścicielami środków finansowych gminy są podatnicy – mieszkańcy tego obszaru, czyli samorząd miasta. Administracja w poczuciu swej służebnej roli, w katalogu obowiązków, winna realizować powinności wynikające z zapisów o zadaniach własnych gmin i do tego celu w sposób merytoryczny wydawać niezbędne środki. Natomiast inspiratorami i odbiorcami działań w sferze kultury samorządowej są sami mieszkańcy. Beneficjantami samorządowej kultury nie mogą być jedynie uprzywilejowane grupy nacisku czy lokalne koterie. Oczywiście w tych stwierdzeniach jest dużo uogólnień i haseł. Wobec różnorodności kulturowej i społecznej konkretnych środowisk nie można również, z definicji dookreślać szczegółów realizacyjnych poszczególnych propozycji aktywności samorządowej kultury. Celem wykonania złożonych i trudnych zadań związanych z realizacją takowych oczekiwań w sposób twórczy potrzebni są ludzie twórczy, otwarci na dialog z każdym człowiekiem, wyposażeni w możliwości sprawcze wyrażające się również określonymi środkami.
Zachowawcze postawy lokalnej społeczności generują patologie zarówno wśród sprawujących władzę jak i samych mieszkańców. Przyzwolenie na postawy relatywistyczne powszechnie określane „mniejszym złem” czyni z godzących się na takie ujmowanie rzeczywistości, współwinnymi stworzonej sytuacji. Bardzo skutecznie ogranicza to rzeczywistą aktywność obywatelską w sferze kreacji nowej sytuacji społecznej. Jakże można zarówno zgadzać się na powszechnie funkcjonujące stereotypy czy wzorce i nie być równocześnie zadowolonym z negatywnych efektów funkcjonowania społeczeństwa? Przejawia się to „rozdwojeniem społecznej jaźni” lub dążeniem do określonych, degradujących zachowań w sferze kultury i wynika z niskiego poziomu wiedzy obywatelskiej. Doprowadza do ustanowienia poziomu kultury nędzy.
Socjolog amerykański, Oscar Lewis, przeprowadził badania w slumsach wśród ubogich Portorykańczyków i na tej podstawie określił kulturę nędzy, trwalszą, jak słusznie zauważył, od samej nędzy. Rozwija ona w jednostkach pewne pożądane właściwości, a przede wszystkim umiejętność życia teraźniejszością.
Ileż zbieżności ze współcześnie obserwowanym sposobem egzystencji wielu mieszkańców lokalnych społeczności naszego regionu. Wszelkie działanie kierujących życiem publicznym zmierza do „nie wzbudzania wysokich aspiracji, nie wywierania nacisku, by stawać się kimś”. Jednostka żyjąca w kulturze nędzy, co nie oznacza, że w nędzy ekonomicznej - bytowej, znajduje satysfakcję realizacji swych hedonistycznych oczekiwań. Jak można się domyśleć w tak spreparowanych warunkach nie należy wytwarzać w sobie postaw buntu, skoro ta kultura nie wywiera presji w kierunku wyzbycia się własnej indywidualności?
Człowiek nie zbuntowany, często z trudem dostosowujący się do wzorów i mentalności otoczenia, przypłaca swój wysiłek i fałsz wewnętrzny nerwicami i psychonerwicami. Szuka ucieczki w alkohol, w narkotyki. Jest słaby, zbyt słaby, by stawić czoła światu, w rezultacie słabość prowadzi do samozniszczenia. Czyż ta diagnoza nie powinna wzbudzać odruchu refleksji wobec wszechogarniających zjawisk patologii społecznych zarówno w środowisku młodych jak i dorosłych mieszkańców miasta? Czyż właśnie te zjawiska nie przyczyniają się do kreacji zachowań patologicznych? Oczekiwania na człowieka działającego zgodnie z wewnętrzną prawdą, zaangażowanego w sprawy ogółu, a nie tylko własne, jednostkowe, ma znaczenie już w dniu dzisiejszym. A zaczynać trzeba od podstaw. Potrzebna jest silna opinia publiczna, odznaczająca się pokojowym nastawieniem i respektującą prawa człowieka. Opinia ta dawała, nieraz znać o sobie, gdy prawa te były gwałcone.
To trudne, gdyż wielu z nas poprzestaje na swoich małych prezentacjach niezgody wobec wszechogarniających nas zjawisk degradacji kulturowej. Zachęcam do przemyśleń nad osobistymi, codziennymi i tymi drobnymi uległościami stosowanymi wobec degradacji naszej osobowości. A to dla świętego spokoju, w imię przyszłości moich dzieci czy fałszywych z założenia, ale pozornie dobrosąsiedzkich stosunków. Nie namawiam do jakichkolwiek konfliktów. Apeluję do zdrowego rozsądku i dialogu z inaczej myślącymi. Namawiam do prowadzenia ciągłej rozmowy o dniu dzisiejszym, przeszłości i przyszłości nas wszystkich. Jeśli zaś braknie dobrej woli do prowadzenia dialogu należy zdawać sobie sprawę ze społecznych konsekwencji takiego zaniechania.
Równocześnie brak zgody na obserwowany fałsz, obłudę i kłamstwo, na podstęp i podłość w dążeniu do kariery i pieniędzy, na kliki zamykające drogę ludziom utalentowanym wyrażać się będzie narastającymi zjawiskami buntu. Czy tak naprawdę sami nie wiemy, kto za tym wszystkim stoi?
|